Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/351

Ta strona została uwierzytelniona.

chléj, że ktoś znajomy przybył. Począł więc po imieniu nawoływać białych brytanów, które głos poznawszy, skomląc do samych wrot przybiegły i wsparłszy się o nie przedniemi łapami, przez otwory chwytały węchem przybysza. Skomlenie ich radośne zbudziło ludzi i gospodarza, Ganga sam narzuciwszy burkę wybiegł na próg wołając:
— A to już chyba Czokołda licho po nocy niesie!
— Na miłość bozką, otwierajcie co prędzéj, bom ranny i ledwie się trzymam na koniu...
Wrota odryglowano natychmiast, a tuż do ganku z koniem dopadłszy Czokołd, który się dotąd cudem jakoś bronił osłabieniu, przechylił się, i gdyby nie ludzie, byłby z kulbaki upadł. Krew płynęła już rękawem i cały bok prawy był przebroczony na wylot. Ganga nie pytając co się stało, chwycił przyjaciela i zanieśli go na łóżko. Po cyrulika jedynego w okolicy nie było co posyłać, a ludzie owych czasów znali się z ranami... Wnet Ganga kulę za skórą namacał i nie czekając ocucenia, skórę rozciął, aby ja wyjąć. Potoczyła się też znacząc krwią podłogę a Czokołd się ocucił.
— Rana nie tak straszna — rzekł gospodarz spokojnie, tylko ci krwi utoczyli dobrze... a jeszcze po znaczonéj drodze jutro gotowi dojść gdzieś się skrył.
— Kto? rzekł słabo Czokołd.