— A no, pewnie twojego stolnika ludzie, bo to ich sprawa....
— O to się nie ma co obawiać, krótko odparł ranny — oddał mi zbój za swoje...
Opatrzono bok przestrzelony. Szczęściem kula ośliznąwszy się, mięśnie nadpsuła, ale kości nie pogruchotała, niebezpieczeństwa nie było. Ganga wódką traktował, bo u niego to był specyfik na wszystkie rany, choroby i przypadłości.
— Myślałem — rzekł — że to ludzie stolnika tak ci się przysłużyli, bośmy tu od nich spokoju nie mieli. Nie ręczę, żeby jeszcze którego nie było, kręcili się bowiem nieustannie, pod różnemi postaciami... opędzić się było trudno... Jużem niektórych psami szczuł, drugich łajaniem się pozbywał, wyglądając tylko rychło li do kija się na nich wziąć przyjdzie. Przecie nic nie doszli...
Ścisnęli się za ręce, a Ganga po wódce uśmiechnął się.
— To przynajmniéj dobrze, że mi wracacie, dodał; srodze nudno było samemu, a nadtoście mnie przyzwyczaili do siebie...
Czokołd nie powiedział po co przybył, ale gdy po kilku dniach wydobrzał nieco z rany, przyznać się było trzeba, iż tu zostać nie może. — Ganga był markotny — ale zmilczał; umiał on kochać po swojemu, tak, że gdy o sobie trzeba było zapomnieć, potrafił nie mrucząc to uczynić.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.