— Cóż takiego? zapytał Cieszym.
— Nie, bo to już i powtarzać nie warto, kłamie nigodziwiec i po wszystkiém.
— Coż skłamał i na kogo?
— Lepiéjby tego nie mówić, bo to zawsze choć wierutny fałsz a zaboli.
— Mów! niech już boli, dodał smutnie Kobyliński, mów!
— A! kiedy pan każesz, szepnął Oxtul. Na ostatku, mości dobrodzieju, ojcze kochany, śmiał twierdzić, że... ale... jak to powiedzieć?...
— Gębą i językiem! do stu! zawołał zniecierpliwiony stolnik. Cedzisz, cedzisz, jakbyś mi chciał gorzéj dojeść.
— Zkądcić się dowiedział, że jakoby pan stolnik zamierza wstąpić w święty stan małżeński z panią Duńską; otoż ją oczernił...
— Ją? uderzył w ręce Cieszym.
— Powiada mi na końcu, nie zapomnij, mospanie Oxtul, oznajmić mu, że będzie miał z żoną przyszłą gotowego przyjaciela, bo jeszcze za życia męża miała gacha... (użył tego wyrazu jak Boga kocham, bo jabym nie śmiał), i za żywota nieboszczyka pierścioneczki mieniali. Taka bestya! dodał wzdychając i pot ocierając Oxtul.
— Nie wymienił nazwiska? spytał chmurno stolnik.
— Zdaje się, że mi powiedział, ale nie wiem
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/357
Ta strona została uwierzytelniona.