Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/387

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trochę się potrzpiotała, ale żeby znowu... nie! nie! to być nie może... A tak bądź co bądź, Marynia się do niéj nie umywała... Piękna jeszcze dziś i kto wie czy nie piękniejsza niż była... Chwyciła mnie za serce... Daremne to rzeczy... ona nie zechce, ja się prosić nie mogę, a szkoda kobieciny...
Westchnął.
— Szambelan Grodzki... dodał ruszając ramionami: co to za gadanie! Czyżby się on zemną witał tak serdecznie, gdyby miał co na sumieniu!! At! trochę zaszłapał i koniec... Ten zaś młokos, to dzieciak był prawie... Więcéj pozorów niż istotnéj winy... Znam ją przecie... nieoględna, trzpiotowata, ale grunt poczciwy... Szkoda!
W tych i tym podobnych rozmyślaniach, z których napróżno usiłował się otrząsnąć, Cieszym poszedł szukać drogi, którąby do uwięzionego Krajewskiego mógł się dostać. Miał dawnych znajomych i osobiście nieznanych, ale skolligaconych z sobą ludzi; miłość dla dziecięcia dodawała mu żywości i determinacyi, tak, że tegoż samego dnia poczyniwszy kroki właściwe, nad wieczorem otrzymał pozwolenie widzenia się z więźniem. Nie pora już była dnia tego dobijać się do niego, i musiał odłożyć spotkanie do jutra.
W owych czasach jeszcze z pewnym respek-