Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

nie mogła, żeby czémś wdzięczności nie okazał. Dumna sztuka choć widocznie hołysz, Czokołd nie chciał nic przyjąć, a panu Lambertowi tak się z nim rozstać było markotno. Im tamten uparciéj odmawiał, tém się jemu mocniéj chciało koniecznie coś ofiarować. Ale co? O pieniądzach choćby sporych widocznie ani myśleć było można. Pochodził po izbie i w końcu sobie rzekł w duchu: „Pojedzie zemną do Nowego Targu, ztamtąd go do Krakowa zabiorę, a chybaby już bardzo źle było zemną, żebym konceptu w głowie i w rozmowie nie trafił na skazówkę co mu tu dać. Dobre jakieś człeczysko; gdyby się dał namówić na Ćwikły, wziąłbym go z sobą, jednakże rezydenta żadnego nie mam, a na słotne dni dobrodziejstwemby było mieć kogo w domu na pogadankę lub maryasza.”
Trzeba było wszakże resztę zdać na losy szczęśliwe.
Po chwili Czokołd powrócił zasępiony.
— Pięknyście handel zrobili, rzekł, a tobym sumienia nie miał od was tego konia brać. Mój ci dobry i młody, ale to ogier i wielkiéj krwi i lalka, a mój nie wygląda pokaźnie. Jaki pan taki kram, przejechać go przejadę, ale nie wezmę. Dla mnie taki koń, paradyer, na nic się nie zdał; ludziom nadto w oczy wpada, wydelikacony być musi.
— Uchowaj Boże, rzekł były właściciel konia: to krew wytrzymała i szkapa silna, a han-