Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/391

Ta strona została uwierzytelniona.

milkł. Pod stolnikiem ze wzruszenia nogi drżały, wsparł się o ścianę.
— Mówmy po ludzku, rzekł powoli: co masz za cel? czego pragniesz? Zdajmy się na arbitrów, niech nas rozsądzą.
Czokołd jak gdyby się namyślił, nagle odkrył twarz zasłonioną.
— Co arbitrowie sądzić mają? zawołał. Sprawy między nami nie ma żadnéj. Ja przyjaciół nie mam, ja pretensyi uzasadnionéj do waćpana mieć nie mogę. Ja nie wiem czego chcesz! Daj mi pokój!
— Czokołd! przerwał Cieszym — to nie jest ludzka odpowiedź; mówmy po ludzku i po chrześciańsku, jeśli nie możemy po bratersku.
— A śliczne mi braterstwo! kaimowskie! rozśmiał się głośno więzień.
— Ależ po ludzku! po ludzku! powtórzył stolnik. Człowiecze! mów czego chcesz?
— Ja, od ciebie? A no, nic! nic!
— Gdzież dziecko moje?
— Widzisz, że go nie mam... nic nie wiem...
— Coś z niém zrobił?
— Jaki dowód, żem ja miał z niém coś zrobić?...
— Ależ Gabryś ujęty, wszystko wyśpiewał! zawołał Cieszym.
— Tak, może swoją zbrodnię na innego zrzucił; ja nie wiem nic.
Obaj zamilkli i patrzali na siebie przez chwilę.
— Cóż tam panie stolniku, drwiąco spytał Czokołd: jak z panią Duńską idzie?