Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/392

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co waćpanu do niéj! ofuknął przybyły.
— No, nic, pytam... bom kazał przez Oxtula wam powiedzieć, abyście się skrzypek Pogorzelskiego strzegli.
Począł się śmiać.
— Czy już po rozwodzie? dodał.
— A toś bez litości żmija! porwał się stolnik z miejsca: jeszcze tu mnie kąsasz?
— Za cożeście wy mnie tu wsadzili jak kajdaniarza?
— Bo dziecko oddać musisz.
— Ja o niém nie wiem... zimno począł Czokołd — nic a nic. Dowieść mi nie dowiedziecie, żebym ja je wziął. Wy to najlepiéj wiecie, ile się taki proces ciągnąć może. Będę ja powoli gnił w więzieniu, a wy schnąć będziecie z tęsknoty... Mnie o siebie nie chodzi; a wam co się stanie, nie bardzo markotny będę.
Odwrócił się plecami od niego i zamilkł.
Cieszym nie wiedział co począć.
— Słuchaj‑no, po dobroci, rzekł namyśliwszy się: dawałem za wynalezienie chłopca mojego tysiąc czerwonych złotych, dam ci dwa, wróć mi go.
— Za pieniądze!! ruszył ramionami Czokołd: bodajeś zdechł jeśli go dostaniesz!...
Rozsierdzili się tedy obaj, dysząc i sapiąc. Stolnik niby chciał wyjść a nie mógł, szedł do drzwi i powracał i kręcił się w progu, niechcąc się zbliżać do nieprzyjaciela; tamten głowę wykręcał ku ścianie.
— Po cóż ci to dziecko? zaczął wreszcie