Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/393

Ta strona została uwierzytelniona.

mruczeć, powoli coraz głos podnosząc — ażebyś z niego zrobił to, czém sam jesteś, niedołęgę, ciemięgę, ślamazarnika pod pantofel babom... żeby jadł, pił, spał, ziewał, a nic nie robił i stękał gdy go los napędzi do czynu! A po co się to zdało? a co to za życie??
— Jeno mi też nauk nie dawajcie, bo ich nie potrzebuję — odparł podnosząc głos Kobyliński... dość już tego. Masz do wyboru... albo mi dziecko daj dobrowolnie, a wynagrodzę krzywdę imaginowaną... i zapłacę za pamięć ojca; albo nie, jako kryminalistę postawię pod sąd, lub dopomnę się bannicyi, żeby ci łeb ścięto...
— Wszystko to dobre — ozwał się szydząc Czokołd — najlepiéjby ci się wszakże udało, gdybyś mnie bannitą Krajewskim mógł uczynić — bo po tém jeno pieniek i topór i rzecz skończona... Ale jak mi łeb utną, gdzie będziesz dziecka szukał i jak? Powtóre, niełacno ci będzie dowieść czym w istocie ów Krajewski bannita... wprzódy świadków przysięgłych wyszukasz... To tedy jedno. Daléj co? Stawisz mnie przed kryminał, plecie Gabryś na mnie, ja na niego, może kto za mną, a za co ci mogę zaręczyć, to, że przed sądem stanąwszy, jak mi się gęba rozwiąże o tobie, o jejmości, o waszém pożyciu domowém, opowiadając dobrze ludzi naśmieszę. Roztrąbią potém niesławę waszą na cztery rogi świata... Próbuj...
Stolnik się za głowę pochwycił mimowolnie.