del raz zrobiony, gdyby koniowi przyszło w łeb wypalić, już go nie tknę.
Popatrzali na się... Czokołd ramionami ruszył, byliby się może posprzeczali, gdy drzwi się otworzyły, i żyd arendarz podnosząc jarmułkę, wtoczył się do izby...
A był zezowaty i okrutnie brzydki, broda ryża w dodatku, krzyż zgięty jakby z niego kto postronek kręcić próbował i porzucił. Pokłonił się kilka razy, nim do słowa bełkocąc przyszedł.
— Co to jaśnie pan chce jechać?
— Albo co? spytał Cieszym.
— To jaśnie pan, nie będzie na komissyę czekał?
— Na jaką?
— Przecie jakaś musi być, względem tego co wczoraj się stało... Jaśnie pan powinien posiedzieć i deponować co i jak... a inaczéj to będzie kłopot... Już dziś z lasu rano dali znać do urzędu, że dwa trupy leżą nade drogą...
— Niechże sobie urząd zjeżdża i robi z niemi co chce, bo ja czasu na to nie mam, odpowiedział szlachcic...
— Ja się późniéj sam rozmówię o to, dodał Czokołd, bom tutejszy... Byłem przy bitwie, potrafię opowiedzieć, a podróżnego nie ma po co w drodze wstrzymywać. Skrzywił się arendarz, miał snadź jakąś rachubę na zwłoce, oczy jeszcze więcéj skosił, ustami pokręcił, chciał coś jeszcze mówić, pan Lambert go opłaciwszy wyprawił.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.