w drogę do Warszawy pani starościna. Dawała ona sobą władnąć do pewnego stopnia ojcu duchownemu i tym, co tu byli na straży z ręki jego, ale ojciec Ksawery wiedział też to dobrze, iż po za stanowczo wyrażoną wolę niebezpiecznie było występować, aby dawnéj natury impetycznéj a gwałtownéj nie obudzić i do niebezpieczeństwa nie przywieść.
Powozy były popsute, konie kulały, ludzie chorowali, mnożyły się na każdym kroku przeszkody, a mimo to jednak starościna przemogła i wyjechała. Co większa, raz wybrawszy się w podróż, śpieszyła dniem i nocą, na ostatnich stacyach rzuciła konie własne, a wzięła pocztowe i przybyła do Warszawy, nazajutrz po owéj rozmowie stolnika z Czokołdem w więzieniu, po któréj już się do adwokatów i płatnych pomocników udawać miano.
Powitanie matki z córką było nader czułe, namiętne, ale z obu stron pomieszane z obawą. Nadzwyczaj trafne oko starościny natychmiast objęło położenie, odgadło uczucia, zrozumiało stosunki osób, a gdy hrabina, która jako kuzynka była nieodstępną, powiedziała o stolniku, radością zajaśniała twarz starościny, chociaż stłumioną. Nie wątpiła, że potrafi małżeństwo pojednać; o co jéj głównie chodziło. Ponieważ w domu, który stolnikowa zajmowała, miejsca na dwór i konie matki, ani dla niéj nie było,
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/405
Ta strona została uwierzytelniona.