Ta strona została uwierzytelniona.
Czokołd posłuszny skinieniu podał starościnie krzesło.
— Ani się waćpan zawahać możesz, odgadując, co mnie tu sprowadziło, rzekła usiadłszy. Z rozbójnika stałeś się złodziejem, kradniesz dzieci, aby zmusić rodziców do wykupu? To już nadto! to nadto! Więc się waćpan ani przekleństw, ani szubienicy nie lękasz? i wstydu już ani odrobiny w nim nie zostało?
Czokołd założył ręce na pierś, popatrzał.
— Cóż daléj? zapytał obojętnie.
Starościna, wyczerpawszy co miała najsilniejszego, zamilkła.
— Proszę mówić, odezwał się więzień; ja już niejedną podobną słodycz słyszałem w życiu. Z razu, przyznaję się, mocno mnie to obchodziło, dziś — nic. Nawet się nie śmieję; śmiechby jeszcze gniewu dowodził.