Z Nowego Targu nie sposób się było oprzeć. Czokołd wyściskany, umodlony zgodził się dojechać do Krakowa. Pan Kobyliński, który często tędy na Węgry przejeżdżał, miał tu gospodę na Kazimierzu, któréj właściciel był krewnym arendarza trzymającego w Ćwikłach karczmy i młyny. Był tu więc jakby u siebie w domu.
Przez całą drogę, że pan Lambert bardzo rad gawędził, najprzyjemniéj w świecie przegadali. Tém się ludzie najlepiéj poznają i z tego co mówią i o czém nie chcą i jak opowiadają i w jaki sposób o rzeczach i ludziach sądzą. Jedno wszakże bardzo się dziwném wydało Cieszymowi, że nowy jego przyjaciel wcale nie łatwy był do poznania. Mienił się najdziwacznéj, i to w chwili, z wesołości na smutek, z serdeczności na szyderstwo kąśliwe, złe a nawet nieprzyjemne, tak, że często Cieszym zmilczeć musiał, gdy już już prawie do sprzeczki przychodzić zaczynano. Wszelako ani razu nie przyszło. A mówili o wszystkiém w świecie, i nie bez tego, żeby de publicis nie wtrącili. O tych wszakże Czokołd nic mówić nie rad był.
Kraj zaś, szlacheckie familijne stosunki, kolligacye, tradycye, znał tak doskonale, jakby się nigdy nie oddalał na granice do tego zapadłego kąta. Podziwiać go jeno było potrzeba w téj drodze, jak czasem młody i wesół się wydawał,
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.