Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/422

Ta strona została uwierzytelniona.

kiéj brzuchatéj beczki utoczył nam, niby smoła czarnego, gęstego a tak wonnego napoju... że już nie wiem czy co na świecie jest smaczniejszego... bo to słodycz niezmierna, a moc wielka, a zapach aromatyczny... a po języku, po gardle i po piersiach i po żołądku płynie jak błogosławieństwo boże. „Widzisz asindziéj, rzekł piwniczy, taki miód po kieliszeczku w niebie aniołom dają na Wielkanoc...”
To mówiąc pan Wyrwicz zachłysnął się, zabełkotał, potarł ręką po czole, otrząsnął się jakby mu co ciężyło, Czokołd mu lampeczkę dolał.
— A nie będzie za wiele? spytał jakoś cicho.
— Co ma być za wiele? butelczyna mizerna na dwóch; co ma być za wiele? pójdziemy spać i po wszystkiém.
— Cożem ja chciał mówić? począł Wyrwicz starając się oprzytomnieć, bo mu ten miód widocznie zawadzał.
— Mówiliśmy o anielskim miodzie w Różance... rzekł uśmiechając się więzień. Mógł on być zapewne lepszy od tego, ale i ten niezgorszy.
— Ten... dobry jest... ale mi czegoś do głowy idzie...
— Tak się zdaje! dodał Czokołd, i mnie był zaszumiał, ale odchodzi... trzeba się chwilę zachować spokojnie...
Stosując się do tego przepisu, Wyrwicz postawił wypróżnioną szklaneczkę, podparł się na stole, ziewnął, kiwnął parę razy głową i ani się spostrzegł jak mu się powieki przymknęły. Więzień patrzący nań z uwagą wielką, siedział