Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/426

Ta strona została uwierzytelniona.

Kobyliński stłumionym głosem wychrząknął:
— Puść mnie.
— Na szlacheckie słowo! dobrze, odparł bannita...
Postali moment, bo na pół już przyduszony i przelękły stolnik musiał odetchnąć. Czokołd stał, nie uciekał, czekał na niego spokojny.
— Choć ja słowa nie dałem, ale nie pójdę. A no, rozmówmy się już, do kata! odezwał się po chwili.
— Jakżeś się waćpan wydostał z więzienia? spytał zdumiony Cieszym.
— Mój panie, począł śmiejąc się Czokołd: wydobyłem się gdym chciał i nie miałem z tém nawet trudności...
Machnął ręką...