Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/430

Ta strona została uwierzytelniona.

ale w ulicy topolowéj, w którą wpadł, cienie od drzew, krzaki w rowie rosnące, smugi światła księżycowego, na taką się składały szachownicę, iż w prędce nie wiedział już co czynić z sobą. Potykał się co chwila o gałęzie i głęboko wyryte koleje... wreszcie stanąć musiał... szlachcic zupełnie zniknął mu z oczu...
Już późno w noc stolnikowa powróciwszy z teatru, niespodzianie się dowiedziała od służącego, iż w pokoju na nią czekał od godziny, pan stolnik. Wielce ją to zdziwiło, była sama... godzina dla przyjęcia dawnego męża niewłaściwa, zawahała się już czy wnijść do salonu nawet, gdy na myśl jéj przyszło, że pewnie z ważną jakąś wiadomością przyjść musiał. Była przytém tak do twarzy ubrana, że choć fryzurę nieco gorąco teatralne popsuło, nie wahała się oczom stolnika w tym stanie przedstawić... Weszła po cichu, zdradzona tylko sukni szelestem... Cieszym się odwrócił z twarzą, na któréj łzy, niepokój, smutek głęboki wypisał się dobitnie.
— Wiesz pani, zawołał: Czokołd uciekł z więzienia! Najdziwniejszym wypadkiem spotkałem go na drodze... o mało mnie nie udusił z razu. Rozmawialiśmy potém długo... dawałem mu majątek w zamianę za dziecko! Żadnéj odzyskania go nadziei. Oszalał rabuś, pokochał się w Pawełku naszym, i dla tego oddać nam go nie chce, aby sobie przywłaszczył...
Piękna Teklunia stała jak wryta, tylko ręce załamała...