Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/437

Ta strona została uwierzytelniona.

rał, a w rezydencyi wszyscy byli zajęci przygotowaniami do przyjęcia. Niemała to bowiem była rzecz sto kilkadziesiąt, czasem do dwustu osób ugościć, nakarmić, napoić, ubawić, nikomu nie uchybić, każdemu okazać uprzejmość. Było też obowiązkiem rezydentów i rezydentek wyręczać w tém gospodarzy, którzy nigdyby sobie rady nie dali. Od tygodnia pracowano w kuchni i śpiżarniach, około kredensów i piwnicy, aby na niczém nie zbywało. Srebra raz w rok tylko dobywane czyszczono, staroświeckie wazy, półmiski, porcelany, szkła, a co najwięcéj, butelki węgrzyna, których liczba niezmierna w roku pękała. Samego stołowego zieleniaczku, którego rozchodu niepodobna skontrolować było, spotrzebowywano kilkaset flaszek. Szlachetniejszych i wytrawniejszych win niemal drugie tyle. I choć nie było pijatyki, wieczorem zwykle towarzystwo musiało być podochocone. Porządek solenizacyi raz na zawsze ustanowiony, rzadko się kiedy w czém odmieniał. Z rana począwszy od córki i żony, które przychodziły z wiązaniem własnemi najczęściéj rękami wykonaném, schodzili się z powinszowaniami domownicy, kapelan, służba, gromady... Około dziesiątéj uroczysta msza odprawowała się w kaplicy, w czasie któréj już zjeżdżali goście powoli, nieprzestannie potém przybywając do godziny trzeciéj i czwartéj. Około południa zastawiano sute śnia-