Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Cieszym w mieście, obowiązany będąc kwit przyznać przed aktami. Zaraz pierwszego wieczoru spytał towarzysza, czy nie miał znajomych w Krakowie? ale ten ramionami ruszył i rzekł:
— Ani tu, ani nigdzie znajomości i przyjaciół nie mam; mógłbyś to acindziéj z mojéj opończy już sobie wywróżyć, bo do szaraczka ludzie nie lgną, a kto go nosi uczciwie, ten do karmazynów z nim nie będzie śpieszył...
— A dzikim też być nie dobrze, bo sam Pan Bóg rzekł, iż źle jest samotnemu człowiekowi.
— Wierz mi jegomość, że w społeczeństwie nie lepiéj... Gdyby Pan Bóg teraz na świat popatrzał, inaczéjby się wyraził.
Roześmieli się, ale panu Cieszymowi jakoś się nie podobało takie za pan brat wyrażanie się o Panu Bogu, i pomyślał, że w dom ciągnie go, aliści niedowiarek być może, co jeszcze drugich psuć będzie. Gdy szli spać, szpiegował go tedy co z pacierzami będzie, i ucieszył się wielce ujrzawszy, że wedle łóżka ukląkł, ręce złożył, i bił się w piersi, i gorąco nader odprawił wieczorne nabożeństwo.
To go tak skonwinkowało, że postanowił sobie bądź co bądź, biednego człowieka zabrać do Ćwikłów i zająć się jego losem. Sam jednak nie będąc pewien czy dokaże tego, bo gorączką będąc daru przekonywania nie miał, pomyślał wziąć w pomoc starego przyjaciela i krewniaka, niejakiego Rafała Jaka czyli Jaczyńskiego, bo go zwano obu temi nazwiskami. Był to szlachcic, który dzieciom oddawszy majątek, osiadł na dewocyi w Krakowie i kupił sobie dworek na Wesołéj z ogródkiem, postanowiwszy tu życia dokonać. Ów Rafał Jak, niegdyś bywalec, żołnierz, palestrant, gospodarz, bo wszelkiego chleba kosztował, stał się na starość niezmiernie pobożny, odziewał się w jakąś suknię niby mniszego kroju, pół dnia spędzał po kościołach, pół tygodnia najmniéj z postem i suchotami trawił, a powszechnie miano go za