na ubogą chatę był łaskaw, a zajrzał. Ja... ja bo nie mogę, mnie trudno... na wiosnę chyba... całą zimę siedzę z nogami jak kłody popuchłemi, rzadko mi to odejdzie... a stolnik niełaskaw! niełaskaw! przecieżby się i polowanko znalazło u mnie...
— Kochany sąsiedzie... ja też jak wy, rzekł stolnik: z za domu się rzadko wychylam... gospodarstwo... kłopotarstwo... Ale, cóż to za cudo nam przywieźliście? jakiego to młodzieńca na utrapienie naszych panien wydobyliście na świat?... Co to za Krajewski...?
— Coż ty chcesz, żebym ci powiedział? odparł Twardoszewski ruszając ramionami.. Krajewski to i Krajewski... Poczciwego ojca syn...
Ten trzymał u mnie dzierżawę a potém sobie folwark kupił... Wdowiec był... pochodził pono z Sandomierskiego czy coś... Znałem go dobrze, choć, dalipan, o procedencyę nie pytałem. Szlachcic i kwita... Jedynaka syna miał, dla którego jedynie też żył... Takiego przywiązania do dziecka, takiego przykładnego, troskliwego rodzica jeszczem w życiu nie spotkał. Pracował dla niego tylko, myślał o nim, wychował go jak panicza, a zarazem gruntownie i co się zowie świetnie... Sam o chlebie niemal suchym, z największą oszczędnością żyjąc, dla niego nic nie żałował... ale go też pan Bóg pocieszył, bo się
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/444
Ta strona została uwierzytelniona.