Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/445

Ta strona została uwierzytelniona.

chłopak udał co się zowie... Powierzył mi go w opiekę...
— Czy zmarł?
— Przed rokiem, panie dobrodzieju, biedne człeczysko strasznie też już znużone pracą, życiem, ba, i nieszczęściami doświadczonemi, jak mi się to słyszeć dawało. Synowi zostawił wcale ładną i okrągłą szlachecką fortunkę... a podobno i nie bez kapitału... Gdyby też jéj nie miał, toby nie zginął... bo to, mosanie, człowiek całą gębą...
Twardoszewski wąsa pokręcił.
— Pierwszy go raz to w świecie prezentuję, ale jak za własne dziecko ręczyć mogę, — wstydu mi nie zrobi... Powiem asindziejowi, ja co go znam z młodych lat, wydziwić mu się nie mogę, bo i gospodarz doskonały a pilny, i żołnierskiéj sztuki się uczył, a ta mu też nieobca, i literata kawał, i języki posiada jakie potrzeba, i takie to stateczne, uczciwe, dobre, miłe... a tak był do tego ojca przywiązany!!
Stolnik milczał słuchając, ale już mu tych pochwał było dosyć i nadto.
— Jakichże to u kaduka Krajewskich...? mało nie o całéj téj rodzinie wiem, bo mi za skórę zalazła... a tu u nas już ich słychać nie było.
— To bo są nie tutejsi... rzekł Twardoszewski... Pamiętam go jeszcze gdy przybył w moje strony, był tu zupełnie obcy... Ojcowie ex‑je-