Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

tak świątobliwego, że go już za życia niemal beatyfikowano. Mimo pobożności człek był wesoły jak rzadko, ludzki, wyrozumiały i wcale nie tetryk. Z ludźmi chętnie przestawał, od towarzystwa weselszego nie stronił, a szczególniéj dziatki lubiał. Znały go też ubogie chłopięta w całém mieście, i gdy wyszedł w kapeluszu z wielkiemi skrzydłami, w czarnéj swéj sukni, z kijem w ręku, około którego zawsze różaniec miał owinięty, kupami szła za nim drobnota, domagając się ten bułki, ów jabłka, lub groszaka. Żadnego się nie pozbył gniewnie ani z niczém odprawił, dał zawsze prawie czego który życzył, ale katechizmu słuchał lub modlitewki uczyć się kazał. Syn i córka płacili panu Rafałowi z dóbr im oddanych więcéj niż na utrzymanie swe potrzebował, a że żył bardzo skromnie, wiele bardzo ludziom świadczył.
Nic tedy nie mówiąc Czokołdowi, zaprosił Jaka na obiadek podróżny pan Cieszym i na kieliszek węgrzyna, którego wiózł prosto od źródła. Miał fantazyę do zbytku pańską pan Kobyliński, że byle gdzie dzień mu trzeba było stać, zaraz swoją kuchnię zaprowadzał. Sługa, którego wiózł acz nie był kuchmistrzem, ale niektóre potrawy doskonale przyprawiać umiał. A że Aaron Lejbowicz naturę gościa znał, był też pomocą razem z żoną, która to szczupakiem faszerowanym, to rybą na zimno w galerecie przysługiwała się. I obiad też choć na dyszlu, obiecywał się być niezłym, bo krupnik arte robił Jędruś, zrazy zawijane z grzybami także, szczupak Aaronowéj i pieczyste z rożna, głodu doznać nie pozwalały. Coś zaś przysmaczków z miasta sam pan Cieszym miał przynieść. W drugiéj izbie leżący na swoim tapczanie Czokołd przygotowań tych do obiadu nie widział, ani się ich domyślał, gdy pospołu z panem Jakiem wszedł do izby Kobyliński, wesół, śmiejący się i staruszka zaraz ze swym przyjacielem nowym zapoznał. Czokołd na widok Jaka ze-