czył się co się zowie, a że mu się udało pół butelczyny starego węgra dostać, zarumienione miał oblicze i błogosławił kasztelanica.
— To jest pan z panów, prawdziwy, mówił po drodze idąc do pryncypała; to mi przyjęcie, to mi wino, to mi panie lusztyk godny jaśnie wielmożnych antenatów... Nie jednemu się zechce coś podobnego zmajstrować, nie potrafi. Będzie na oko niby sumptuose, a wino lura, a po końcach kieliszki próżne... Z jednego stołu rogu sarnina na drugi nie dojedzie, to ją wołowiną sztukują... a tu co się zowie po pańsku... Zieleniaczek nawet był taki, że mu gęby nie żal było dać... piło się jak wodę... a miał swą siłę, zdrowy... Nie ma to panie, jak to wielkie familie! (westchnął), zaraz we wszém magnata znać.. Ale coś pan markotny? dokończył zwracając się do Cieszyma.
— Markotny nie jestem, odparł stolnik, ale mi na sercu czegoś ciężko... sam nie wiem czemu, powiem ci.
— No, ale z czegoż? dla czego? czy że bułany zakulał? to mu od jdzie!
— I mnie i bułanemu odejdzie, odezwał się stolnik z westchnieniem, choć to nie o niego idzie.
— No, to o cóż?
— Albo ja wiem! czasem stare jakieś myśli się wywleką, nie wie człowiek dla czego i po co?
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/451
Ta strona została uwierzytelniona.