Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/452

Ta strona została uwierzytelniona.

Kobyliński wzdychał.
— Wystaw sobie, mój Oxtul, jakim ja głupi! Jak się co wpije w człowieka, odpaść od niego nie może. Opłakałem mojego pierworodnego, wiem dowodnie, że ten niepocziwy Krajewski, co go porwał, nie długo się nim cieszył, bo mu dziecko biedne umarło... Wszystko zdaje się skończone, zapomniane; a co powiesz? gdym dziś posłyszał to nazwisko Krajewskiego, gdym zobaczył chłopca w tym właśnie wieku, w jakimby mój Pawełek był, gdyby żył, dusza mi się do dna poruszyła... I ot, widzisz, dla czegom taki smutny...
— Mój stolniku dobrodzieju, rzekł Oxtul: to już darmo! co się stało nie odstanie. Chłopiec przecie umarł, zmarł i ten drapieżny Czokołd, niech mu tam pan Bóg przebaczy... Co już o tém myśleć! co sobie serce psuć darmo...
— A kiedyż to mimowoli przychodzi, i człowiek panem siebie nie jest...
— To, proszęż jegomości, ozwał się Oxtul, który teraz wszystko na swój młyn pędził, jest na to rada. Jeśli się nieboszczyk albo przyśni, albo gwałtem na myśl idzie, dowód, że dusza może ratunku potrzebująca. W takim razie, niech jegomość odmówi nabożeństwo, odprawi nowennę, albo też ja gotów jestem za stolnika to spełnić i suszyć mogę. A te moje modlitwy skuteczne, mam tego dowody...