— O ile sobie przypominam, nigdy, rzekł przybyły; a jednak, dziwna to zaprawdę rzecz, jak mi to miejsce przypomina... jak przez sen... coś... owo, w którém się wychowywałem przez pierwszych kilka lat mego życia, dopóki mnie ojciec nie odebrał...
— W jaki sposób przypomina? zapytał stolnik.
— Nie umiem dobrze powiedzieć... zapewne położeniem... rzekł Krajewski. Zdaje mi się jakbym oto tę ulicę, dwór... pola, lasek, kiedyś gdzieś widział... Chociaż, dodał, czysta to imaginacya, bo wiem, że chowałem się w Sandomierskiém.
Stolnik, który słuchał zdziwiony, spuścił głowę, szli daléj razem. Poczęła się rozmowa o Twardowskim i jego chorobie, o wirśnie, o zasiewach... o roli, o wschodzie jęczmienia. Przyszli tak pod murowaną figurę stojącą naprzeciwko dworca. Był to słup, u którego góry stał posążek kamienny Chrystusa, w cierniowéj koronie, z palmą w ręku. Krajewski podniósł głowę i stanął wryty...
— Mnóztwo takich figur po świecie, odezwał się, ale ta mi w osobliwszy sposób przypomina stojącą przy dworze u nas...
— Gdzie u was? spytał stolnik.
— W Sandomierskiém, rzekł gość.
Zbliżyli się tak do dziedzińca, a choć Krajewski nie chciał się okazać śmiesznym albo po-
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/456
Ta strona została uwierzytelniona.