— Myślałem, że już chyba nie przyjedzie — rzekł stolnik; ale Twardoszewski temu winien, bo się snadź najadł czy napił na imieninach i mocno chorował...
Rozmowa szła tém opieszaléj i niezręczniéj, że przybyły był ciągle pod wrażeniem téj hallucynacyi wskazującéj mu miejsca znane... Im się więcéj rozpatrywał tu, tém go to silniéj uderzało. Ale stolnik poprosił do pokojów i tu Krajewski odetchnął. Matka wyszła bądź co bądź zrzucić szatę Nessusa, a córka z ojcem gościa bawiła... Oczy dwojga młodych ludzi sympatycznie się spotkały, zajęli się sobą, humor powrócił gościowi i o chorobie swéj zapomniał.
Powtarzały się jednak jéj symptomata wieczorem, gdyż mimo wesołéj pogadanki, i pokoje, i meble, i obrazy znowu przekrzywiały mu się przeszłością... Nareszcie nadeszła pora rozejścia, bo nocować było potrzeba. Krajewski chcąc odjeżdżać nazajutrz rano, pożegnał zatrzymujących go napróżno choć do śniadania gospodarzy, i poszedł na górę do pokoju, który ma przeznaczono.
Tu pochodziwszy długo jeszcze, aby się uspokoić i wybić sobie z głowy osobliwsze przywidzenie, o którém nikomu wspominać nie chciał, położył się spać pan Paulin, i skutkiem zapewne podraźnienia wyobraźni, we śnie widział
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/459
Ta strona została uwierzytelniona.