Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/462

Ta strona została uwierzytelniona.

w tych właśnie ramach mieściły. Jakkolwiek z trudnością dobywał z siebie te zatarte stare malowanie duszy — zblakłe obrazy, w miarę jak się w nie wpatrywał coraz wyraźniejszemi się stawały.
— To już coś niepojętego! zawołał do siebie. Ojciec mi wyraźnie mówił, że to było w Sandomierskiém... W tém chyba jest jakaś tajemnica...
Mimowoli przyszło mu na myśl, iż umierający ojciec zostawił opieczętowaną wolę swą ostatnią, którą Paulin mógł dopiero odczytać, gdyby postanowił się żenić... Twarzyczka Astrei stanęła mu w oczach uśmiechnięta... Czuł się pociągnionym ku niéj, ale doznane wrażenie wcale nie było ową namiętną miłością, jakiéj się kiedyś doznać spodziewał. Była mu sympatyczną, pociągała go jakby ciekawością jakąś, nie rozgorączkowywał się dla niéj.
Wszystko dlań w tém miejscu zagadkowe było, głos pani stolnikowéj, stolnika brzmiał mu jak znajomy, jakby dawniéj ukochany... I śmiał się z siebie, i gniewał na siebie, i niecierpliwił.
Przebiegł ogród wielkiemi krokami, nie chcąc już nawet przypatrywać mu się, i szukając tylko wyjścia ku stajniom, gdy na ścieżce spotkał wczoraj u wieczerzy poznanego Oxtula.
— A co to tu kochany pan robisz tak do dnia? zagaił rezydent, który rano wstawszy od-