Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/479

Ta strona została uwierzytelniona.

nowo, rzekł Oxtul pobożnie: nie potrzeba się nadaremnie trwożyć. Jutrzejszego dnia spytamy gospodarza...
— Tak! dobrze ci gadać! a jak ja do jutrzejszego dnia dotrwam? zawołał stolnik. I myślisz, że sam jeden, po nocy, będę tu mógł zasnąć i spać w jednéj izbie z Czokołdem?
— No, to ja go do sieni wyniosę, rzekł Oxtul.
— Gotowi się pogniewać, a nuż krewny! byłaby uraza osobista... ja zaś pewien jestem już, że on tu nie bez kozery...
— A cóż tu począć? spytał Oxtul: boć gdybyśmy go dziesięć razy postawili tak czy owak, aby się na jegomości temi paskudnemi oczyma nie patrzał, zawsze go będziesz jegomość czuł, że on tu jest.
— Jam go już przeczuwał, nim go zobaczyłem! zawołał Kobyliński; a zaraz z nim to mi cała zapomniana żałość wróciła, bo przez kogoż syna straciłem jeśli nie z jego niezbożności?...
— Więc nie ma rady, kładniéj się pan spać, a ja portret nieszczęsny odstawię od ściany i sam tu się gdzie w kącie, czy na krześle, czy choć na ziemi przedrzemię; jakoś jegomości będzie raźniéj.
Nie było w istocie innego ratunku, i ofiarę rezydenta wdzięczném sercem przyjął stolnik, który się czuł zmęczony. Położył się tedy w łóżku, świecy jednak nie zgaszono, a Oxtul mrucząc Zdrowaśki w krześle z poręczami się rozsiadł. Ale cóż? mimo ochoty do snu i zmę-