Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/485

Ta strona została uwierzytelniona.

jejmość poznała po twarzy, iż coś z sobą przywiózł z czém się jeszcze wygadywać nie śmiał. Była i ona pewna, że przyjął proprio motu oświadczenie przyszłego zięcia. Ale milczał, a zagadnięty nareszcie, zbył obojętném słowem i wprowadził jejmość do sypialni jéj.
— Co ci się dzieje? spytała pani Tekla; jesteś jak zwarzony...
Cieszym czoło potarł.
— Moja jejmość, moja dobrodziejko, uzbrój się asindźka w odwagę, mam wielką rzecz powiedzieć.
— No, to mów... Cóż to jest? okropnego się co stało?
— Okropnego razem i szczęśliwego.
— Krajewski się oświadczył?
— Tekluniu! krzyknął nie mogąc się już powstrzymać Kobyliński: ten Krajewski... to jest syn nasz... to Pawełek...
— Zwaryowałeś! on!
— Tak jest... doszedłem za łaską bożą, nie ma najmniejszéj wątpliwości, ma bliznę na prawym boku. Czokołd go sobie na syna przysposobił, ale Bóg łaskaw, że nas od kryminału ochronił i wszystko się wykryło...
Teklunia ręce załamała...
— Mów! jak? co? na miłość Chrystusa!...
— Wołajcie Oxtula, niech mi pomoże, bo mi sił i tchu braknie! rzekł padając w krzesło stolnik...
Posłano po rezydenta, i dopieroż rozwinęła się tu ze wszelkiemi szczegółami cała wczorajsza historya...
— Jak Pana Boga kocham! przerwała płacząc Teklunia: niech mnie Bóg skarze, jeślim ja sto razy nie myślała patrząc na niego, że