Ktoby był pana Czokołda śledził gdy od stołu się zerwawszy na miasto wyszedł, na prawdęby mógł sądzić, iż biedny człek niespełna miał rozumu. Porwawszy za czapkę najprzód biegł ulicą jakby go co goniło, lub gorzéj, jakby sam od siebie chciał uciec; potém zwolnił kroku dobiegłszy, ani się obejrzał kiedy, do Panny Maryi. Kościół był otwarty ale pusty, babek parę drzemało u bocznego wnijścia; dopiero się przebudziły gdy posłyszały kroki, razem ręce wyciągając i w jeden ton jękliwy domagając się o jałmużnę. Przystanął na chwilę, rzucił im parę groszaków, a sam do kościoła wbiegłszy, przed obrazem N. Panny kląkł i długo się modlił rzewnie, a bijąc się w piersi odzież na sobie niemal szarpał. Pot mu kroplisty wystąpił na czoło, łzy pociekły z oczu, ale otarłszy się wybiegł zaraz i ze spuszczoną głową jął biegać po ulicach, pono sam nie wiedząc co czyni. Pora już nie była wcale gorąca, mimo to potem się oblewał; dziewczynę spotkawszy z wodą na Floryańskiéj, dał jéj kilka groszy, aby mu się napić pozwoliła, i mało nie pół wiadra na raz wychylił. Jakoś go to uspokoiło, bo już do bramy idąc wolniéj stąpał i w oczach mu było
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.