Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

jaśniéj. Szedł widocznie bez celu, aby tylko chodzić, i byłby pewnie zaszedł za miasto, gdyby go nie spotkała przygoda. Właśnie gdy miał w bramę niemal wchodzić, naprzeciw niego zjawiła się figura szczególna, która mu się poczęła przypatrywać z uwagą. Był to mężczyzna prawie tego wieku co Czokołd, chudy, ale zbudowany mocno. Znać było kości grube pod odzieżą, i choć na nich mało było mięsa, jeszcze na olbrzyma wyglądał. Zszarzane mocno i wytarte miał odzienie, które kiedyś wytworne było i nie bez pretensyi, bo na niém galonów, sznurów i spinek nie brakło. Ale to wszystko poczerniałe było, wytarte i poobrywane. Szabelka na czarnych rapciach kołatała mu się u rzemiennego pasa, który miał na sobie jakieś cyfry i herby. Z pod kołnierza małego wyrastała szyja długa, żylasta, oplątana wystającemi ścięgnami, które z za skóry przeglądały. Twarz miał niepiękną, szeroką, nos nieco zadarty, wystające policzki kościste, brodę kwadratową przedzieloną na pół, a usta do zbytku szerokie. Dodawszy do tego szpakowaty wąs jakby wyrwany na pół i niedostatni, brodawki i marszczki na czole, nie było się co z taką fizyonomią chwalić. Oczy przymrużał patrząc na pana Czokołda, który szedł zamyślony, a potém jakby upewniony, że się nie myli, na drugą stronę ulicy przeskoczywszy, nagle śmiejąc się stanął przed nim.
Ten dopiero go ujrzał gdy oczy podniósł, a wpatrzywszy się w niego aż się cofnął, i lekka czerwoność przepłynęła mu po całéj twarzy. Wrażenie snadź było nie bardzo przyjemne, bo w pierwszéj chwili marsa nastawił i za szablę się ujął.
— O! o! a to pięknie! zawołał cienkim gło-