Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

sem ogromny mężczyzna. Zobaczywszy mnie do szabli zaraz... A to pięknie! Cóż to? Czy nie jesteśmy przyjaciele serdeczni... nie rozstaliśmyż się najlepiéj i najśliczniéj... panie Janie! E! co to znaczy?
— To znaczy, zapalczywie iskrzącemi oczyma poglądając nań odpowiedział Czokołd: że najgrzeczniéj w świecie proszę cię zejdź mi z drogi i bywaj zdrów.
— To tak!! tak... i myślisz, że ja posłuszny pokłoniwszy się jegomości milcząc sobie w kąt pójdę! Niedoczekanie twoje! A cóż to ty za jeden? To kiedy mnie potrzebowaliście...
— Cicho! przerwał Czokołd zważając, że głośna rozmowa ludzi zwabia. Cicho! tu nie miejsce na rozprawę.
— Szukajmyż miejsca, bo rozprawa być musi.
Czokołd z gniewu chwycił się za czapkę i zmiął ją w ręku. Stłumionym głosem począł szeptać coś, ale ów choć głowę nachylił, udawał, że nie słyszy.
— Żebyś był téj fanaberyi nie stroił, odezwał się, puściłbym cię nie pytając daléj, ale gdy ci Oxtul już śmierdzi i myślisz się go tak pozbyć, otoż nie! Masz ty swoją dumkę, mam i ja. Tak nie będzie, musimy się rozprawić. Nie znasz mnie teraz, ale ja cię ptasiu znam i pamiętam...
Już z pięciu nieproszonych słuchaczów mieli koło siebie, gdy z największą niecierpliwością pochwycił pod rękę Czokołd tego, który się nazywał Oxtulem, i popędził z nim nazad ku rynkowi. Słowa nie mówiąc szli; co Oxtul rozmowę chciał zagaić, to ten mu jedno powtarzał:
— Milcz! rozprawimy się zaraz. Milcz!
Minęli tak i ulicę Floryańską i Pannę Maryę, aż daléj na lewéj połaci, gdzie była winiarnia