Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

pod Złotém Gronem, wpadli oba do środka. Jak prawie wszystkie naówczas składała się ona z kilku izb, z pierwszéj obszerniejszéj, gdzie siadali ci, którym smakowało ludzi spotkać i przy kieliszku pogwarzyć, daléj z małych sklepionych ciupek ciemnych, tak, że niemal o białym dniu przy świecy w nich siedzieć było potrzeba. Tam zwykle zamykali się ci, którzy nietyle dla wina przyszli, ile dla prawnéj jakiéj lub poufnéj narady.
Mijając też pierwszą i drugą izbę, w któréj było gwarno i dosyć tłumno, Czokołd zaszedł, wiodąc za sobą aż do trzeciéj, i tu wpadłszy drzwi za sobą zatrzasnął. Oxtul na pięty mu prawie następując gonił go. Już mieli począć rozmowę, gdy chłopak w fartuchu wszedł pytać co miał podać. Pan Jan zadysponował butelkę wina węgierskiego za talara. Snadź była pogotowiu, bo jeno drzwi otwarłszy chłopak się z nią zaraz stawił, lampeczki wytarł i wyszedł. Widok flaszki z taką podziałał siłą na Oxtula, iż mimo gniewu i pilnéj sprawy, najprzód się ku niéj odwrócił.
— A coż ma próżno stać! rzekł z uśmiechem znacznie złagodniałym: zwietrzeje...
— Pij sobie, kiedy chcesz, wzgardliwie odparł Czokołd, i począł gorączkowo przechadzać się po ciasnéj izdebce. Oxtul nie dając się dwa razy prosić, poszedł do stolika, nalał obie lampki, z jednéj z nich skosztował łyk dobry, i wziąwszy ją w ręce, postąpił do Czokołda.
— Już mnie to rozbraja, rzekł, że nie na sucho mamy się rozprawiać. Więc do rzeczy! Czy my to się już nie znamy?..
— Ja myślę, odparł pan Jan; przynajmniéj znajomości udawać nie mam ochoty, ani potrzeby.