Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

— Otoż to jest, że potrzeby nie ma, uśmiechnął się Oxtul; a gdy była potrzeba, potulniejszyś i grzeczniejszy był daleko. A ja, mospanie, jak ono jest to jest, taki dobry szlachcic jak i wy, boć Auxtule czy Oxtule w Surazkiém dobrze znani, a Matyasz sobie w kaszę pluć nie da. Majątku nie mam, goły jestem, ale szablą nie jednemu służyłem, służę, i jeszcze się przydam ludziom. A nikt mi tego zarzucić nie może, ażebym wziąwszy zapłatę nie dotrzymał słowa, bo co się należy, to się święcie należy; redde quod debes, a nie, toś hebes.
Słuchając Czokołd znacznie ochłódł, uspokoił się i poglądał z góry na olbrzyma, jakby ten wcale swoją domniemaną siłą nie imponował.
— Słuchaj, Oxtul, odezwał się, ja ci twego szlachectwa nie przeczę, ani honoru nie odejmuję, dajże mi święty pokój.
— Teraz tak, rozumiem! zawołał Oxtul, a czegoś się mnie w ulicy wstydził?
— Nie wstydziłem się, tylko czasu nie mam, interesu też, — czegoż chcesz odemnie?
— Jedyna rzecz, któréj mogłem od ciebie chcieć, oto ją mam, butelczynę kiepskiego zieleniaku postawiłeś, nie zapierasz się mnie, tego mi dość. Ale co tu asindziéj robisz?
— Przejeżdżam.
— Aha! Za pozwoleniem: a jakże interesa idą?
— A co waści do moich interesów?
— Co? nic, tylko żem do nich był używany, rzekł Oxtul z naciskiem: pytam się z życzliwości.
— Nie mam teraz żadnych, widocznie siląc się na cierpliwość odpowiedział Czokołd.
Spojrzał na butelkę, położył przy niéj talara, pokłonił się i myślał wychodzić śpiesznie, zapewne rachując na to, że towarzysz butelki pełnéj nie porzuci, aby w ślad za nim gonić.