Gdy do izby swéj po cichu wszedł Czokołd, starając się jak najmniéj robić hałasu, była godzina mroku, a poczciwy Cieszym rozstawszy się z krewniakiem panem Floryanem, siedząc u okna, rozmyślał co pocznie z Czokołdem. Czuł się do obowiązków wdzięczności względem niego, a że był charakteru aż do zbytku szlachetnego, męczyło go to, iż się zaraz wypłacić z długu nie mógł. Łamał sobie właśnie głowę co począć. Pierwszy projekt zaproszenia na rezydencyę do Ćwikłów z prawem utrzymywania kilku koni, uśmiechał mu się najbardziéj, ale uwagi pana Floryana były też słuszne. Człek nieznajomy mógł kłopot do domu wnieść z sobą. Jeśli nie tém, czémże więc uprzejmemu towarzyszowi mógł okazać swe serce dla niego?
Znając pana Kobylińskiego, nie było się czego dziwić, że go to trapiło. Czas naglił, potrzeba było jechać do domu i coś postanowić, a z ciężarem tym na sumieniu nie mógł ruszyć.
— Co tu począć?
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.