Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

nie brali jakoś do złażenia, a pan się jeno raz oglądnąwszy, skinął na arendarza. Ten przystąpił submittując się.
— Daleko do Czerwonego klasztoru? Zapytanie to o porze spóźnionéj tak dziwnie brzmiało w uszach żyda, iż mu je powtórzyć było potrzeba, nim je zrozumiawszy, ruszając ramionami, odpowiedział:
— Do Czerwonego klasztoru? Aj! aj! drogi kawałek! a kto tam po nocy pojedzie!
— Co za noc! odparł podróżny z wozu: ledwie zmierzch... konie wypoczęły.... godzina a choćby półtoréj... A droga dobra?
Żyd jakby mimowolnie ramionami zżymał; zdawało mu się czémś osobliwszém, by kto o téj porze, nieznajomym krajem chciał się puszczać daléj.
— Czy jasny pan chce jechać? zapytał złamanym językiem.
— Nietylko chcę, ale muszę, zawołał z wozu podróżny... a jeśli droga nic potém, przecież przewodnika znajdę.
Arendarzowi wszystko to musiało się niezmiernie dziwném wydawać, a snadź łatwiéj mu było ramionami ruszać niż się rozmówić.
— Tu nigdy nikt przewodników nie bierze, bo w dzień nie ma jak zbłądzić, a po nocy, przepraszam pana, ktoby tu jechał?....
Pan się rozśmiał i splunął jakby z gniewu.
— Hryszka! zawołał, skocz mi pierwszego lepszego chłopca weź, to nas przewiedzie.... a dłużéj bałamucić szkoda czasu. Chcesz, bym u ciebie zanocował! śmiejąc się dodał: a toż wolę trochę się przejechać, przynajmniéj w Czerwonym klasztorze izbę ludzką mieć będę.
Żyd ruch ręką uczynił, jakby mu to było wszystko jedno, i krok odstąpił; chłopak, który się Hryszka nazywał, już miał skoczyć do wsi, gdy do wozu zbliżył się w kapeluszu góralskim