nietrudno. Uważał to w podróży już nawet Czokołd, że im się bardziéj zbliżali do celu, tém Cieszym chmurniał i stawał się bardziéj zamyślonym i milczącym. Wiózł on z Węgier i z Krakowa dla żony i dla chłopca co tylko im mogło uczynić przyjemność, nie zapomniawszy staréj ochmistrzyni ani ekonoma. Ale co tam pan Bóg dla niego zgotował... tego przewidzieć nie umiał... a niepokoił się bardzo... Ostatnich dni nie szczędząc koni pośpieszano, na nocleg wypadało miasteczko o mil jeszcze pięć dobrych oddalone od Ćwikłów, a jednak najbliższe jest i to właśnie z którego wszelkie zapasy i wszelkie ze świata wiadomości miewano. Ztąd poczynały się groble, lasy, piaski, brody i pustynia, otaczająca w koło Ćwikły. W miasteczku najpewniéj się mógł już o dom rozwiedzieć stolnik, i o mroku dojechawszy do karczmy, w któréj wszyscy z Ćwikłów zawsze stawali, zeskoczył raczéj niż zlazł z wozu, aby co prędzéj spytać, czy nie było kogo z domu...
Cała rodzina żydowska, z radością nietajoną wybiegła przeciw niemu: stary Salomon, który miał czas zaledwie na jeden rękaw włożyć żupan, Sure, syn Lejba i synowa, i stary nawet bakałarz... nuż po rękach całować jaśnie pana... a gadać wszyscy razem.
Lambert miał jedno na ustach:
— Nie ma kogo z Ćwikłów? nie był kto odemnie?
Zerwali się żydzi mówić, tak, że żadnego zrozumieć nie było można, aż Salomon poodpędzał ich i sam głos zabrał:
— Nie ma nikogo, proszę jaśnie pana. Poza-
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.