dną, na użytek samego Salomona służącą, która tylko w wielkich razach ustępowana była. Takiego bowiem gościa, w nadziei faktorstwa samego, wyrzec się nie chciał Salomon. A że pan stolnik był już pewien, tamtego zaś dopiero zaskarbiać łaski musiał, więc trochę nawet zaniedbał pierwszego gościa dla drugiego. Karyolka wtoczyła się do karczmy, głosy wrzawliwe żydów słychać było, potém gwar ten milknąć począł i nieco się uspokoiło. Nierychło wszakże wszedł zmęczony Salomon, ocierając pot z czoła.
— Przychodzę, rzekł, przeprosić jaśnie pana, żem sam mu służyć nie mógł, ale musiałem przyjmować szambelana.
— No i cóż? spytał Kobyliński.
— Jest bieda wielka z tym panem, po cichu dodał żyd: to taki człowiek, co on tylko mógł żyć w Warszawie. Jemu się zdaje, że wszędzie to znajdzie co w wielkiém mieście, tysiąc rzeczy potrzeba, posyłają, a my tu tego nie mamy. Zdziwił się dowiadując, że u nas traktyeru ani cukierni nie ma. No! no! rozśmiał się żyd, a coby on tu robił ten, coby traktyer lub cukiernię założył?
I począł się śmiać.
— Czegoż mu to było potrzeba? rzekł stolnik.
— No, no! jeść i pić, bo nic z domu nie wzięli, a u mnie wódka, jaja, chleb razowy i szczupak po żydowsku, co on tego w gębę nie weźmie.
Kobyliński ruszył się z miejsca, bo mu na myśl przyszło, że właśnie miano podać wiecze-
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.