Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie ma ale, nie ma, odparł stolnik; moja wieczerza podróżna skromna, ale zdrowa i czysta, pan szambelan tu z głodu umrzesz, proszę zemną.
Ten się jeszcze wahał, gdy Cieszym mu rękę podał.
— Służę panu szambelanowi.
Uśmiechając się nieco z téj wiejskiéj prostoty, pan Albert Grodzki rękę wysunął, i wprawiony w humor cale niezły, wyszedł przez sień do pokoju pana stolnika, który mu Czokołda jako przyjaciela przedstawił.
Czokołd, jak widzieliśmy, miał skorupę chropawą, ale pod nią były różne na jaw wychodzące wcale niespodziane skarby. Mienił się on stolnikowi w ciągu drogi dosyć dziwnie, nigdy przecięż jak teraz. Czy mu szło o to wielce, by szambelana skaptować, czy by z niego zadrwić; ledwie mu się przypatrzył i posłuchał jego szczebiotania, przybrał mowę i ton, których posiadania pan Cieszym ani się domyślał. Szlachcic zdawał się sobie otarty, ale na dworach nie bywały, aż razem wystąpił i z francuzczyzną doskonałą, i ze sposobem mówienia wytwornym, aż szambelan osłupiał. Szczególniéj się bowiem sprzeczała mu twarz i suknia prosta z tą mową wydelikaconą i pełną dworskiéj polityki. Szambelan wielce uradowany, całą nań zwrócił uwagę, a niemniejszą sam Cieszym, który go jeszcze nie znał pod tą postacią. Czokołd widział zdumienie obu, ale udawał, że go nie po-