Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

strzega. Kobyliński przestraszony tą metamorfozą na razie zamilkł.
— Już to łatwo poznać, wycedził szambelan, biorąc się do rozbioru kurczęcia z wielką elegancyą i uwagą: że pan dobrodziéj (nazwiska był zapomniał) bywałeś zapewne i mieszkałeś w stolicy, i znane mu nasze towarzystwo.
— Tak, niegdyś, odezwał się lakonicznie Czokołd; ale to już temu bardzo dawno.
— A teraz szanowny pan tu mieszka? zapytał szambelan.
— Nie, na Spiżu...
Grodzki spojrzał oczyma wielkiemi, tak mu się dziwném zdało, by wykształony człowiek mógł mieszkać na Spiżu.
— Na Spiżu! powtórzył.
— Bo to, mości dobrodzieju, ozwał się stolnik, szanowny mój przyjaciel ratował mnie w przygodzie. Jadąc nocą nieopatrznie około Czorsztyna, zostałem napadnięty przez zbójów, i gdyby nie on...
— Jakto! u nas jak we Włoszech są bryganty? spytał szambelan.
— Tylko, przerwał Czokołd, nasi bryganci jak owi włoscy bandyci około Terraciny nie wołają na podróżnych: Ferma! ale od razu w łeb palą.
— A! z większém jeszcze zdumieniem przerwał szambelan: czy pan był i we Włoszech?
— O! byłem, skromnie rzekł Czokołd, ale to