także już dawno, byłem w Rzymie i Neapolu, a po trosze i w innych miastach.
Większy to jeszcze respekt wzbudziło w obu panach, bo z postaci Czokołda ani się spodziać było podobna tych wędrówek. Z razu pomilczano, ale szambelan czując, że jest w towarzystwie człowieka swojego świata (tak miarkował), stał się o wiele swobodniejszy i weselszy. Może być, że i butelka węgrzyna pewny błogosławiono rozgrzewający skutek wywarła. Cieszym był bardzo szczęśliwy, człowiek acz miękki trochę, podobał mu się. Rozmowa się ożywiła.
— To prawda, ozwał się Kobyliński, iż trudno pojąć jak pan Czokołd może mieszkać na Spiżu, ale niemniéj mi trudno zrozumieć, jak pan szambelan tu z nami w tych puszczach wyżyć potrafisz?
Na to wieśniacze, prostoduszne zapytanie, pan Grodzki zaczerwienił się, westchnął, wina trochę wypił i rzekł po cichu:
— Są w życiu chwile, gdy się samotności potrzebuje.
— A czy to potrwa? zapytał Kobyliński.
Dworak oczy spuścił i dodał cicho:
— Doprawdy nie wiem, alebym pragnął już na wsi pozostać. To pustelnicze życie po wrzawie podoba mi się, przywiozłem z sobą książki, mam klawikord i skrzypce, lubię ogród, i więcéj mi nie trzeba. Przytém im się w miejscu dłużéj siedzi, tém więcéj do niego i do życia przywyka.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.