Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowa trwała jeszcze czas jakiś, a Czokołd się niewiele do niéj mieszał, chociaż go z obu stron zaczepiano; milczący był i zamyślony. Szambelan też po niejakim czasie gospodarza zmęczonego pożegnał, a że nazajutrz z powodu rannego wyjazdu (bo do dnia miał ruszyć pan stolnik) już się zobaczyć nie miano, pożegnanie było bardzo ceremonialne i serdeczne, szczególniéj ze strony Cieszyma, który chciał wciągnąć do domu i stosunki bliższe zawiązać z tak dystyngowanym kawalerem. Szambelan submitował się też z wielką grzecznością i attencyami, a że do Czokołda, od czasu jak ten mu się odkrył bywalcem, powziął wielką sympatyę, osobno go zaprosił, jeśliby dłuższy czas pozostał w Ćwikłach, aby go chciał poufale odwiedzić. Szlachcic skłonił się na to milcząco. I tak się rozstali.
Zaraz po wyjściu gościa, Cieszym począł się rozbierać do łóżka, aby do dnia mógł wstać, jednak mu gęba się nie zamykała, tak go ten przybysz zaciekawiał.
— A to mi z nieba spadł! zawołał uradowany: sąsiad o miedzę, człek dobrego rodu i wychowania, będziemy mieli z kim pośmiać się, pogawędzić, bo co do polowania, dodał, wątpię bardzo, nie ma miny myśliwego.
Czokołd się złośliwie uśmiechnął, wąsa pokręcił, a tuż i spać szli. Stolnikowi bowiem tak się jechać chciało do domu, że gdyby nie noc czarna jak przepaść, puściłby się był wypocząwszy koniom omackiem. Słudzy mu to