Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

przy sobie na kanapie.
— Mój moci dobrodzieju, rzekł: cóż się ze stolnikiem stało? Słyszałem, że wyjechał gdy ledwie szarzało. Wrota otwierając obudzili mnie, potém muchy się zaczęły kręcić i już prawie zasnąć nie mogłem. (Ziewnął). Pozwól się pan spytać, gdyż z pierwszego wejrzenia powziąłem dlań wielki szacunek... czy panu stolnik i jego rodzina dawno znani?
— Poznałem go dopiero w drodze!
— A! dopiero w drodze! to co innego! zawołał zamyślony szambelan. Bardzo miły i serdeczny pan Cieszym Kobyliński.
— Bardzo! lakonicznie odparł Czokołd: człek serdeczny, w istocie...
— Ja poznałem też samą panię, dodał szambelan. Miła i wielce piękna osoba... ale zdaje się być niezbyt zdrowa, czy też...
— Nie znam domu, rzekł Czokołd.
Czekolada była wypita, bo szlachcic niemal duszkiem ją połknął, aby się tego lekarstwa pozbyć, które tylko przyjął przez grzeczność: pan szambelan Grodzki widocznie miał zamiar go badać dłużéj, ale się postrzegł, że nic nie dobędzie i tylko się mu polecał. Nareszcie gdy bryka zaturkotała, wyprowadził go na próg i najmiléj się z nim rozstał.
Ruszono tedy z miasteczka.
Droga przechodziła około cmentarza i kościelnéj bramy; w bramie stał właśnie wczorajszy dziadek, który był postąpił krok naprzeciw bryki, chcąc snadź prosić o jałmużnę, lecz pod-