zawsze złe; więc dostał burę sowitą za nocną jazdę, w któréj go rozbójnicy napadli, a Czokołd ratował; potém zaś jeszcze gorszą za to, że nieznajomego człowieka śmiał wprowadzić do domu i zaprosić na nieznośną rezydencyę. Stolnik czuł się w istocie winnym.
— Czego to ty chcesz, moja duszko? mówił; proszę cię, znasz mnie, ja gdzie stąpię zawsze głupstwo zmaluję. Szczęściem widzisz nic mi się nie stało, a ów dziwak szlachcic na Śpiż powróci, przecież mi życie ocalił.
— Ręczę, że to imaginacya! zawołała żona... tyś nadto łatwowierny... Kto go wie co za jeden, a w domu...
— On sobie pojedzie.
— Musi pojechać, bo ja rezydentów nie znoszę... Zdali się tylko na to w domu, aby plotki sieli...
Stolnik się rozśmiał.
— A! moja ty rybko! zawołał, jakież to chcesz znowu plotki żeby mógł z domu od nas wynosić, chyba o Pawełku i staréj wyżlicy.
Pani odwróciła się do okna, i trzymając się za głowę nie odpowiedziała już nic; zamilkł też i stolnik.
Czekał rychło się niebo wyjaśni, co jednak nie nadchodziło. Coraz nowe znajdowały się przeciwko niemu wymówki. Jak mógł tak długo się wałęsać, na Węgrzech bałamucić, w drodze
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.