Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

szczęśliwie pękły. Zbiedzona mina przyszłego rezydenta nie tyle go zastanawiała co humor żony, którego się obawiał. Kiedy niekiedy Czokołd z pod brwi nawisłych rzucał wejrzenia na piękną panię i mimowolnie się wstrząsał. Rozgniewany był, zadumany, milczący prawie niegrzecznie, jakby myśl jakaś nim owładła, któréj oprzeć się nie umiał. Nie jadł też jak z obowiązku wszyscy rezydenci, mało czego tknął, a i to co wziął na talerz, pozostawało na nim nieruszone prawie. Oczy jego błądziły po ścianach, padały znowu na panię Lambertową, na Pawełka, i zatopione w dali szklisto świeciły, jakby dusza z nich uciekła gdzieś w głębie człowieka. To roztargnienie i pomieszanie nie uszło oka saméj pani, która miała niewieście dziwactwa. Właśnie może dla tego, iż Czokołd był pochmurny, ona zaczynała się rozweselać, zaczęła go draźnić pytaniami, na które on ledwie po rozmyśle długim odpowiedzieć coś potrafił.
Zniecierpliwiona ruszyła razy kilka ramionami, popatrzała na męża szydersko niemal i szepnęła:
— A pięknego i zabawnegobyś miał rezydenta!
Zrozumiawszy to szybko w ucho rzucone pytanie, stolnik odparł żywo:
— Poczekaj, nie sądź, to dziwak... zmęczony snadź drogą.