Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczerza się skończyła, pani domu odeszła, a Cieszym chcąc się pochwalić ogrodem i kanałami i tarassami i szpalerami, pociągnął Czokołda na ganek... Temu zamyślenie i kwasy nie mijały, był jak pod naciskiem jakimś, osowiało patrzał, a gdy stolnik zaproponował przechadzkę, oparł się z jakiémś przykrém szyderstwem.
— No! po cóż się masz męczyć i pokazywać mi te cuda sztuki i natury? wyrwał się gwałtownie. Chcesz, panie stolniku, to ci na niewidziane twój ogród opiszę.
— Jakimże to sposobem może być? obrażony nieco zawołał gospodarz.
— Takim, bąknął po chwili namysłu Czokołd: że wszystkie te ogrody są na jeden sposób zakładane, zawsze w nich jedno i toż samo.
Cieszym ramionami ruszył, chciał zawrócić z ganku, gdy z kolei pochwycił go pod rękę Czokołd, i schodząc ze schodków puścił się z dziką rezygnacyą do ogrodu.
Wszystko tu jeszcze żyło tém życiem, jakie mu nadała ręka przeszłego dziedzica. Starania nie było wiele, bo ani nowy gospodarz, ani pani sama nie dodali, nie przyozdobili nic, a nawet o utrzymanie starać się bardzo nie mogli nie kochając się w tém. Zdane to było na ludzi. Sadzawki pokrywała zielona pleśń, kilka miernych figur poobłupywało się od deszczu, pozieleniało