— Tak, jak w nich wszystkich — dodał kanonik, inaczej powiedzieć nie można, professor... bardzo, bardzo godny człek... druga siostra za radzcą... też, mości dobrodzieju — też...
Kiwał głową poważnie.
— Że teraz cała rodzina się wydawać będzie wzorem cnoty i że w niej dziwnych się przymiotów ludzie dopatrzą — wtrącił Oleś, o tem na chwilę nie wątpiłem.
Kanonik się zarumienił.
— Ja nigdy, nigdy inaczej nie utrzymywałem — dodał. — Ludzie bogobojni — staruszka, choć chora na nogi, w święta się kazała wozić do kościoła, to też Bóg jej to nagrodził.
Od Zellerów przeszła rozmowa na Wilskich, kanonik począł wynosić cnoty nieboszczki; a że się wyczerpywał przedmiot, schylił się nieco ku gospodarzowi i z namaszczeniem odezwał się głos zniżając.
— Wielką to jest pociechą w tych czasach niewiary i zepsucia, gdy widzimy w niektórych rodzinach przykłady krzewiącego się religijnego ducha. Niech to zostanie między nami... serce się moje rozradowało niewymownie, gdy mi ksiądz Maryan się zwierzył, że jedyna córka hrabiny Maryi... hrabianka Julia ma dziwne, nadzwyczajne powołanie do zakonu, i matka się jej nie sprzeciwia.
Oleś, który właśnie herbatę dopijał, zachłysnął się, zdumione oczy zwrócił na kanonika z natężeniem i ramionami ruszył. Postrzegł to ks. Hamerski.
— Czy waćpan dobrodziej, co w tym domu bywasz, nie uważałeś tego?
— Ja? — rzekł Oleś — nietylko żem tego nie widział, ale jestem prawie pewny, że to się chyba ks. Maryanowi przyśniło.
Kanonik z politowaniem pewnem uśmiechnął się.
— Z tego co mi szanowny kapelan hrabiny mówił, wnoszę — dodał — że rzecz jest pewną i opartą na faktach.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/108
Ta strona została skorygowana.