zbliżenia się do Julii i do francuzki, był jakby w niezgodzie z samym sobą... Stary człowiek walczył w nim z chcącym się odrodzić.
Od lat kilku, po niefortunnym romansie z pewną panią, który się skończył jakimś okropnym zawodem, Oleś życie brał po desperacku, rujnował się zimną krwią, do niczego nie przywiązywał wagi, wałęsał się — nie żył. Julia go rozbudziła z tej odrętwiałości, potrzebował się skupić w sobie, zbadać serce i zapytać samego siebie: czy na nowo życie rozpoczynać będzie zdolnym... Lenistwo jego odciągało — urok miłości młodej dodawał odwagi, ale szala się na żadną jeszcze stronę nie przechyliła. Chciał ratować Julię i ostudzał się tą myślą, że ona aby być uratowaną tylko, rzucała się ku niemu.
Wierzył i wątpił. Tak młoda istota, mogłaż być tak przebiegłą?
Stało się z nim w końcu, co się dzieje zwykle, gdy dla człowieka co się wyrzekł sercowych dramatów, nadzieja przeżycia jeszcze jednego się otworzy... Im więcej myślał, tem się silniej czuł pociągnionym ku Julii.
Trzeba było plan ułożyć, starać się poznać ją bliżej, przedsięwziąć pewne kroki... Potrzebował Wilskiego, i trochę ufał jego pomocy. Nie życzył sobie tłuc okien bez potrzeby, gdyby się drzwiami wejść udało. Postanowił więc poznać Julię, starać się o nią otwarcie, prosić o jej rękę, a gdyby mu ona, wbrew jej skłonności i jego, odmówioną została — naówczas — lecz dopiero naówczas rzucić się, bodaj do najostateczniejszych środków...
W tym stanie całkiem nowym, od którego był odwykł dawno, — Oleś znalazł się w swoim pustym domu, sam jeden, mając czas dobrze określić i obmyśleć program przyszłego postępowania.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/124
Ta strona została skorygowana.