chaty, w której, z jednym parobkiem i jedną starą sługą zamieszkiwał pan łowczy.
Nikt tak od życia ogólnego okolicy, od wszystkich klass społeczeństwa nie był oddzielonym, tak obcym światu, jak ten człowiek.
Zdawał się zupełnie ludzi nie potrzebować i nie wiele ich cenić, co tem było dziwniejszem, iż z tradycyi wiedziano, że w stolicy dawniej mieszkał, czynnym był w wielu sprawach publicznych, ocierał się o ludzi wysoko stojących, a potem nagle, jakby do rozpaczy jakiejś milczącej przywiedzony, kupił sobie kawał gruntu i na nim się zamknął, dając światu za waletę...
Świat też, który łatwo zapomina o tych co mu służyć przestają — obszedłszy się bez pana łowczego Okoszki, nie wdzierał się do pustelni jego. Od kilkudziesięciu lat trwała ta rekluzya z psami, starą gospodynią, rodzajem automatu, i parobkiem, którego głupota, ociężałość i ślepe posłuszeństwo, nigdzieby tak jak tu cenione nie zostały. Nie wiele było roboty... dopatrzeć parę koni, zajrzeć do pasieki, trawy ukosić, na jednym z podjazdków tłustych oklep pojechać do Parzygłowów po sprawunki, wody prrzynieść i wykłócić się z głuchą gospodynią...
To były zatrudnienia Bartka...
Łowczy Okoszko, prowadził życie bardzo regularne... Wstawał rano, odbywał ablucye staropolskie, jadł śniadanie, jednę ze starych swych ksiąg czytał... wychodził na przechadzkę w las z jednym z psów, lub do pasieki... jadł obiad uwarzony dla ich trojga przez starą Kachnę... przechadzał się jeszcze, czytał znowu, patrzał z ławy na okolicę... a wieczorem w milczeniu przesiedziawszy jakie parę godzin, szedł na spoczynek.
Było to życie kontemplacyjne, w ciągu którego mógł Okoszko zapomnieć mowy, bo się rzadko do Bartka odzywał, nigdy do gospodyni, z tą mówiąc na migi, najwięcej rozmawiał ze psami swemi — Żmiją i Zbójem... Zwykle ci dwaj wierni jego towarzysze,
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/126
Ta strona została skorygowana.