siedzieli przy nim w ganku, chodzili z nim na przemiany w las... i zdawali się go doskonale rozumieć. Gdy do nich mówił, patrzały mu w oczy, niekiedy pomrukując, jakby dawały poznać że go rozumiały.
Jeżeli zrana wziął z sobą do lasu Żmiję, Zbój wiedział, że kolej jego po obiedzie nastąpi. Mieniali się nie potrzebując oznajmienia — a nocą oba byli na czatach...
Nie wybiegały one poza ogrodzenie nigdy, lecz ktoby się bez pozwolenia miejscowej zwierzchności, chciał wedrzeć w ich dominium, nie wygodną by z niemi musiał mieć rozprawę. Jak tylko podróżny zbliżał się do płotu, były już na czatach, i warcząc zęby pokazywały.
Poza domem, na przechadzce, Żmija i Zbój były łagodne, nie zaczepiały nikogo, ale do pana zbliżyć się nie dawały, chybaby na to dał wyraźne pozwolenie. Z jednym z nich mógł bezpiecznie Okoszko wędrować po lesie, lepiej jak ze strzelbą.
W domu było czysto — ale niezbyt zapaśno... Sprzęty chłopskie, wśród nich para tylko wytworniejszych z dawnych czasów, kilkadziesiąt ksiąg starych... trochę powszednich rupieci, para sepetów i szaf... Ściany wybielone, podłogi myte, piece proste — i całego państwa dwie izby z alkierzem do spania, a naprzeciwko kuchnia, czeladnia i spiżarnia.
Nie będąc bezbożnym, bo do kościoła jeździł w święta, łowczy nabożeństwem się samem w swej pustelni nie zabawiał. — Krótką z rana i wieczorem odprawiwszy modlitwę, czytał w swych księgach albo medytował. Rzadko kiedy na parę dni udawał się do Lublina.
Oprócz ksiąg w sypialni, były stosy papierów powiązanych sznurkami, które czasem wertował pilnie.
Człowiek tak oryginalny, nie mógł ujść ciekawych oczu ludzkich. — Mówiono o nim i jego przeszłości wiele, lecz podania były sprzeczne. Jedni utrzymywali, że coś zbroił i pokutował, drudzy, że ludzie
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/127
Ta strona została skorygowana.