i w milczeniu weszła krokiem mierzonym młoda panienka, za którą w ślad postępowała nie młoda już osoba, wykwintnie ubrana, z resztkami piękności, niegdyś zapewne bardzo świetnej, dziś tylko wielkiem utrzymywanej staraniem.
Kamerdyner widząc je nadchodzące oddalił się powoli i drzwi za sobą zamknął po cichu.
Panienka była blada, dosyć ładna, onieśmielona jakoś, zmęczona, ubrana skromnie i prawie po dziecięcemu... Był to typ wcale do pięknej pani niepodobny, włosy jasne, oczy blade... rzęsy złote, usta bez barwy, policzki bez krwi, rączki długie i chude... Wyprostowana podeszła do fotelu, na którym siedziała pani, przyklękła zlekka przed nią i pocałowała ją w rękę...
Matka (gdyż panna Julia córką jej była) żywo się wyprostowała i z czułością wymuszoną oddała pocałunek na czole dziewczęcia. Pogładziła jej włosy... uśmiechnęła się... Pani St. Flour też następowała z uśmiechem wdzięcznym, choć nie bardzo naturalnym... i skłoniła się nizko...
Lice kobiety z zamyślonego natychmiast stało się wesołem, i uśmiech ten, którego ślady nawet wśród zupełnego uspokojenia na twarzy były widoczne, wystąpił jakby na rozkaz, zimny, wdzięczny — a nic nie mówiący.
— Byłyśmy z hrabianką Julią na przechadzce — odezwała się sznurując usta pani St. Flour — wieczór prześliczny... herboryzowałyśmy trochę... rysować już było późno...
— I nigdzie nie spotkałyście też Emila? co się z nim stało? — przerwała matka...
— Z dala widziałyśmy, że jechał ze służącym ku dąbrowie — odpowiedziała St. Flour.
— A nie dokazywał?...
— O! nie, koń szedł bardzo spokojnie.
W czasie tych pytań i odpowiedzi panienka stała, trochę się na bok usunąwszy, milcząca, z rękami prawidłowo ułożonemi, wyprostowana, patrząc blade-
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/13
Ta strona została skorygowana.