kiego co wasze jest — nie znam i znać nie chcę, tak jak wyście mnie nie znali i nie słuchali.
Psy słysząc głos podniesiony gospodarza, mruczeć zaczęły, nakazał im groźne milczenie.
Nie zmięszana przyjęciem tem hrabina... pomilczała chwilę...
— Człowiek — rzekła — który był przyczyną nieszczęścia w domu moich rodziców, powrócił po latach dwudziestu w te strony... Pan wiesz o kim mówię.
— Domyślam się — spokojnie odparł Okoszko.
— Ośmielił się być u mnie... dwa razy... prawie z groźbami — dodała hrabina, w której głowie gniew znać było. Ja się go boję.
— A — i ja — i ja! — rzekł łowczy.
— Ale pan, lubiłeś go dawniej — wstawiałeś się za nim, masz u niego zaufanie... mógłbyś.
— Daj mi pani hrabina pokój — przerwał łowczy. Dla czego ja miałbym sobie spokój truć, aby wam interesa naprawiać? Między mną a wami nie ma oddawna żadnego stosunku. Jam się za nim nie upędzał, a wyście go zerwali. Ja należę do świata pospolitych ludzi, jakich pan Bóg stworzył, wy do tych, których wyrobiła wasza cywilizya, co się sądzą czemś lepszem, wyższem, doskonalszem.
Dawajcież sobie rady bez nas, moja pani...
Hrabina słuchała stojąc, widocznie oburzona na gbura, który najmniejszej do tego nie przywiązywał wagi. Mówił dalej tak, jakby sam do siebie, albo do Żmii i Zbója.
— Wy macie swoje osobne prawa exystencyi, swój obyczaj, serca osobne, — wy nie chcecie być ludźmi, tylko arystokracyą, kwiatem... a my jesteśmy według was, łodygą podłą... choć ta łodyga was wydała. Nie uciekajcież się do niej ani po soki żywotne, ani podporę. Ja jestem prosty człek, dla którego nie istnieją tylko ludzie jednakowi... Uchowaj Boże stosunku, nie uszanowałbym ani waszego hrabstwa, ani tych sentymentów, z jakiemi chama byście bili w skórę, a wisielca tytułowanego bronili. Dajcie mi pokój.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/131
Ta strona została skorygowana.